Harcerze
3 godziny marszrutką, 10 minut stopem, 20 minut pieszo i jesteśmy na łonie natury. Góry, jeziora, lasy, prawie pusto, ale jak się okazuje tylko dlatego, że jest koniec sezonu, bo ilość śmieci w lesie ewidentnie wskazuje na to, że tego lata sporo ludzi tu „biwakowało”. Tak zwana „Szwajcaria Kazachska” (czyt. Park Narodowy Burabay) jest miejscem wypadów weekendowych zmęczonych tygodniem pracy mieszkańców stolicy, szukających w ciągu dnia relaksu na plażach, a wieczorami w pobliskich klubach i kasynach. Jednak bardziej niż Szwajcaria pasuje tu określenie „Beskidy Wschodu” co pozwala nam poczuć się tylko jeszcze bardziej swojsko. Niestety cały ten sielankowy klimat kończy się dnia trzeciego wraz z nadejściem deszczu i spadkiem temperatury o 15 stopni. Nasze umiejętności harcerskie, zaczerpnięte głównie z filmów „Rambo” i „Zaginiony w akcji”, nie wystarczają żeby uporać się z niedogodnościami, tym samym zbieramy obóz i jedziemy dalej…
Siergiej i Jura
– co tu robicie?
– łapiemy stopa
– ale tu nie ma szans, tym bardziej, że stoicie na wjeździe do miasta
– aha…
– poczekajcie zaraz wrócimy to pogadamy
– ok.
I wrócili, co ciekawe okazało się, że też są Polakami albo inaczej pochodzą z polskich rodzin zesłanych na te, jakże „urodzajne” ziemie, w czasach stalinowskich. Siergiej i Jura, bracia, obaj studiują we Wrocławiu. Zamiast stopa oferują nam krótką wycieczkę krajoznawczą po okolicach Szczucińska, szaszłyki, piwo, spotkanie z rodziną i znajomymi, nocleg no i tzw. „ruską banię” i nie chodzi tym razem o ostre picie, ale o saunę i okładanie się brzozowymi gałęziami po całym ciele. Po tym wszystkim, dnia następnego, podwożą nas 70km. Dzięki chłopaki…
Staś
Z polecenia znajomego znajomego mamy się spotkać z panem Stanisławem. Ku naszej uciesze okazuje się, że bliżej mu do Staszka niż do Stanisława. Dalej historia się powtarza a my zamiast popołudnia spędzamy z nim 3 dni. Gościnność ludzi jest godna pozazdroszczenia. Jeden telefon i mamy gdzie spać.
Staś właśnie wrócił z Wrocławia z tzw. „Roku Zerowego” czyli przygotowania do studiów, głównie poprzez naukę polskiego. Tak jak i w wielu innych rodzinach z polskimi korzeniami, tak i dla rodziny Staszka język ojczysty stał się bardzo odległy.
Nie jest łatwo żyć w Kokszetau, a Staś, wychowany w dzielnicy „Szanghaj”, wie tym najlepiej. Życzliwy, kulturalny, „do rany przyłóż” młody chłopak, udzielający się w zespole ludowym „ Stepowe kwiaty”, z pełną powagą uczy nas jak posługiwać się nożem w sytuacji zagrożenia („…nie machaj ostrzem przed sobą, pozwól na ruch przeciwnika, zablokuj go i dalej tylną ręką zadaj cios – to powinno wystarczyć…”).
Na koniec prosty przekaz ale jak wymowny:
– przyzwyczaiłem się do Was, szkoda, że jedziecie, było fantastycznie…
Tak Staszek było fantastycznie, powodzenia w Polsce…
już mam w ulubionych i codziennie sprawdzam… :D