Rower

No i stało się. Jakoś tak podejrzewałem, że jak znów spotkam się z Anią i Olem to mnie namówią, tym bardziej, że oni swoje jednoślady kupili już w Chinach. Wystarczył jeden wieczór, trochę mocniejszych trunków i decyzja zapadła. Dalej nie było już  odwrotu. Dwa dni później w Chinatown, w Bangkoku, znaleźliśmy – piękna, używana maszyna, a co najważniejsze gotowa do drogi, bez konieczności wymiany połowy części.

No i w drogę. Na początek bez rewelacji – w skrócie: ból dupy, cierpienie i łzy. Sam wyjazd z Bangkoku zajął pół dnia, dalej cztery pasy autostrady, później trzy drogi szybkiego ruchu, wszystko po to żeby po 100km skończyć w kolejnym dużym mieście. Co innego jak dojechaliśmy do wybrzeża. Krótsze przejazdy, dłuższe postoje, no bo i miejsca warte oglądania, większa przyjemność z pedałowania i początek radości z jazdy. I tak po 8 dniach i 450km dotarliśmy do celu. Ko Mak, mała rajska wyspa, miejsce gdzie spędzimy Boże Narodzenie, gdzie będziemy nurkować, gdzie będziemy czytać książki, gdzie będziemy cieszyć się „nic” nie robieniem, w oczekiwaniu na przyjazd przyjaciół, na pierwszego sylwestra bez śniegu…

Co do roweru to trudno powiedzieć co będzie dalej. Na razie zostanie w Bangkoku jako mój środek transportu po tym mieście. Dalej zobaczymy jak się plany ułożą. Pewnie dookoła świata na rowerze nie przejadę, ani nigdy nie zdobędę tego stopnia wtajemniczenia, po którym trzeba ogolić nogi, ale kilka ciekawych tras można spróbować przejechać bo naprawdę warto czasem zjechać z głównej drogi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *